Armalite Eagle 15 Mission First Tactical Edition

09-07-2018

Szanuję i lubię amerykańską broń użytkową. Termin „użytkowa” w kontekście broni brzmi lekko absurdalnie, jednak użyłem go świadomie. Jest duża różnica pomiędzy niemieckim sztucerem z łożem z olejowanego orzechowego przyziomka, a Remingtonem 700 z polimerową kolbą. Oba służą do tego samego celu, mogą być tak samo skuteczne, ale nasz stosunek do nich jest zupełnie inny.

 

Rynek amerykański, z przyczyn oczywistych, jest ukształtowany inaczej niż europejski, czy nasz – wschodnioeuropejski. Dotyczy to zresztą nie tylko broni, czego najlepszym przykładem mogą być samochody. Olbrzymi potencjał rynku jest zaspokajany przez produkty proste, tanie i dobre... Muszą być dobre, bo w innym wypadku ten sam rynek zweryfikuje je natychmiast i odrzuci, a to się nikomu nie opłaca.

Nie warto w tym miejscu opisywać skomplikowanych relacji pomiędzy Armalite i Eagle Arms. Można tylko powiedzieć, że w swojej historii EA zatoczyła spore koło i wróciła do AR. Z naszej perspektywy jest to w tej chwili praktycznie jedna firma. Istota oferty Armalite sprzedawanej pod marką Eagle Arms tkwi w cenie. Za 3100-3500 złotych otrzymujemy dobry karabin AR. Podobny karabin zrobiony w egzotycznym dla niego miejscu – w Polsce jest wyceniany o 30% drożej... bez konieczności doliczania innych kosztów wpływających na końcową cenę... Kwestia wyboru.

 

Gdzie tkwi tajemnica ceny? Odpowiedź nie jest prosta. Po pierwsze: w wymiennym wyposażeniu broni – kolba, chwyt, napinacz zamka, osłona lufy, urządzenie wylotowe, magazynek, przyrządy celownicze. Eagle Arms dostajemy w opcji zupełnie podstawowej. Jedyny wybór, którego musimy dokonać, to przede wszystkim muszka – czy chcemy mieć możliwość używania typowych dla AR, wysokich przyrządów, czy od razu chcemy postawić coś własnego. I kolba. W zestawach mamy dwie wersje, obie standardowe, regulowane w sześciu zakresach i wystarczające.

Po drugie – produkcja. Nie można w broni oszczędzać na jakości materiałów mających krytyczne znaczenia dla funkcjonowania broni. Na pewno nie może tego robić Armalite... Szkielet (upper, lower) zostały wykonane z kutego stopu aluminium i praktycznie nie różnią się niczym od swoich znacznie droższych braci. Zamek, suwadło, zespół gazodynamiczny, lufa, muszą być dobre. Chociaż lufa nie musi być chromowana. Zespół kurka i spustu jest standardowy, typowo militarny. Język spustowy ma dość duży opór, pracuje ze sporym ruchem jałowym. To są kwestie decyzji i oszczędności. Każda produkcja to skomplikowany, wielowątkowy proces. Każda operacja kosztuje, nawet  jeśli jest to tylko 50 centów. Suma oszczędności na poszczególnych etapach daje cenę końcową. Widziałem firmy, w których przy długim stole siedziało kilkanaście osób i skrawkami papieru ściernego polerowało poszczególne części broni. To ma swój urok, nie jest konieczne, a ma wymierną wartość w godzinach wliczanych w cały proces.

Jest to, moim zdaniem, zasadnicza różnica pomiędzy karabinem sygnowanym Armalite i Eagle Arms. Mam wrażenie, że EA po wyjęciu z pudła może strzelać bez zarzutu, ale będziemy z niego jeszcze bardziej zadowoleni po wystrzeleniu kilkuset pocisków.

Jeśli myślimy o kupnie naszego pierwszego AR, Eagle to znakomity wybór. Klasyczna, prawie wietnamska wersja z opcją dowolnej rozbudowy, wyprodukowana w firmie, która o AR wie wszystko, bo sama je wymyśliła. Prosty układ gazodynamiczny ogranicza masę broni i upraszcza obsługę. Komora nabojowa .223 Wylde pozwala bez stresujących wątpliwości używać amunicji .223 Remington i 5,56 NATO. Zoptymalizowany gwint 1:8 daje sporą dowolność wyboru masy pocisków ze wskazaniem na pociski cięższe. Jeśli chcemy więcej, nie ma żadnych przeszkód – wszystko możemy zmienić i dużo dołożyć. Eagle to karabin użytkowy, do strzelania, a jeśli ktoś bardzo chce, można się z nim dobrze bawić wymieniając różne rzeczy w długie zimowe wieczory. I za to właśnie lubię proste rozwiązania amerykańskie. Orzechową kolbę sztucera grawerowanego bulino za 70000 euro oglądałbym bardzo ostrożnie... a strzelałbym tylko w białych, bawełnianych rękawiczkach... i tylko powoli, na 25 m.

                                                                                                                                                                                  MJM